Nocny
seans. Cofnę się pamięcią 10 lat do tyłu, kiedy to jeszcze jako dzieciak z ekscytacją
korzystałem z nadarzającej się okazji do sobotniego nocnego czasu przed
telewizorem. Ówcześnie z racji posiadania podstawowej ilości kanałów,
możliwością akurat były filmy. Już od bardzo dawna lubiłem kino nastrojowe,
niekoniecznie przepełnione dynamiczną akcją. Kino grozy spełnia więc te
warunki, ponieważ w tym przypadku klimat jest nieziemski (a to określenie jest
trafne co do fabuły tego filmu), a akcja skupia się na wywoływaniu zaskoczenia
i poczucia zagrożenia. Od młodych lat nie miałem problemu z zapoznawaniem się z
różną kinematografią, choć oczywiście wtedy całość polegała na zorganizowaniu
sobie wolnego czasu. Dobre i takie początki, teraz na szczęście widzę i rozumiem
więcej. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że ta produkcja jest godna nazwania go
klasykiem. To pełne rozwiązań tamtych czasów kino łączące grozę z sciene
fiction. Nie bez znaczenia jest tutaj dość minimalistyczna i groźna muzyka,
która podkreśla duszny i klaustrofobiczny klimat miejsca akcji, czyli amerykańskiej
stacji badawczej na Antarktydzie.
Naukowcy odkrywają coś, czego nie da się określić, a stanowi zagrożenie dla ich grupy, a nawet całej ludzkiej populacji. To "coś" pochodzi z kosmosu, a jego obecność datuje się na 100 tysięcy lat. Grupa Norwegów uwolniła od zamrożenia to "coś" i sama padła ofiarą. W stacji rozpoczyna się badanie oraz dramat w walce z obcym i z samym sobą.
Naukowcy odkrywają coś, czego nie da się określić, a stanowi zagrożenie dla ich grupy, a nawet całej ludzkiej populacji. To "coś" pochodzi z kosmosu, a jego obecność datuje się na 100 tysięcy lat. Grupa Norwegów uwolniła od zamrożenia to "coś" i sama padła ofiarą. W stacji rozpoczyna się badanie oraz dramat w walce z obcym i z samym sobą.
Nie
bez przyczyny wspomniałem o odległych już latach. Ten film zawsze robił na mnie
spore wrażenie. Ten, kto nie oglądał niewspółczesnych horrorów, ten być może nie
wie, jak wyglądają korzenie tego gatunku. To nie potoki lejącej się krwi,
goniące potwory i zawrotna akcja, a umiejętność budowania atmosfery, która
przeszywa od stóp do głów, pozostawiając właśnie grozę. I we mnie zawsze ją
pozostawiała – przed nie znanym. Teraz, gdy jestem starszy pozostawia we mnie
jeszcze strach przed śmiercią. Mocny. Także strach przed czymś, czego nie da
się uniknąć – taki tragizm. Ten film nie odbijałby się w ten sposób na
psychice, gdyby nie jego fabuła, której oczywiście nie zdradzę, bo inaczej bym
"zaspojlerował". Ale ważnym czynnikiem jest sposób reżyserii filmu.
Odległe od zbiorowiska ludzi i miejskiej cywilizacji miejsce, odcięte od pomocy,
gdzie panuje temperatura -70 stopni, gdzie trwa burza śnieżna. Tajemnicze
znalezisko i powolne rozprzestrzenianie się "choroby" oraz strachu
przed nią wśród załogi wzmaga dramatyzm. Całość na końcu mocno zaskakuje, finał
jest bezlitosny dla uczestników i niejednoznaczny.
Dawniej
interesowałem się także produkcją. I tutaj jest ciekawa, bowiem nie dotyczy
obsługi programów graficznych, ale oparta jest o plastykę i mechanikę. Tak
bowiem kiedyś tworzono filmy. Z wielkim zainteresowaniem zaczytywałem się w artykuły
wyjaśniające efekty specjalne filmu, które, jak na ówczesne czasy, były bardzo
dopracowane i robiły wrażenie. Statek kosmiczny w kosmosie to nie wyrenderowany
obiekt w programie, lecz realistyczny model, odpowiednio potem nagrany,
dopracowany i zmontowany. Inne konstrukcje podczas filmu (jak przeobrażenia,
potwory) były często efektami mechanicznymi i wcześniej przygotowanymi
modelami. Ręce potrzebne do jednej ze scen wykonano z wosku, a skórę z żelu i
gumy. Prace były ogromnie czasochłonne, wymagały talentu, pomysłu i
cierpliwości.
Aktorstwo
i zdjęcia bardzo dobre. Świetnie poprowadzona narracja filmu. Stopniowo, z
wyczuciem, tam gdzie trzeba zwolnić, tam zwolniono, tam gdzie zaskoczyć i
wywołać przerażanie, tak też było. Kurt Russell na zawsze kojarzyć będzie mi
się z rolą w tym filmie (oraz z Ucieczką
z Nowego Jorku). Postacie są z krwi i kości. Dzieło Johna Carpentera na
stałe zapisało się w historii światowej kinematografii i słusznie. I pomimo
tego, ile lat minęło od premiery, ten film nie potrzebuje żadnych ulepszeń i
innowacji, bo nie na tym polega jego sukces. Nic dziwnego. Skoro zapadł mi
dziesięć lat temu w pamięć i dotąd nie jestem na niego obojętny, to o czymś
świadczy. Ktoś go widział, bardzo prawdopodobne. Może jak ja w dzieciństwie? Czuliście to?
Ocena:10/10
Warto być na bieżąco dzięki....
Warto zobaczyć również....
Musze powiedzieć że BARDZO mnie zaciekawiłeś !
OdpowiedzUsuńJestem fanką horrorów (mam ich już trochę na koncie) ale większość to te nowe... Chętnie obejrzę ten film w najbliższym czasie bo jestem ciekawa
Dlatego że im nowszy oglądam horror, tym bardziej jestem rozczarowana :/ wszystkie są takie same i (jak dla mnie) mało straszne i przekombinowane...
Więc z wielką chęcią sięgnę po coś starszego :) Dziękuję za recenzje i pozdrawiam
Osobiście nie przepadam za horrorami, właściwie nigdy nie przepadałam... Ale potrafisz w taki sposób napisać recenzję danego filmu, że osoba, która nie jest kinomanem (czyt. ja), w dodatku jak wspomniałam - nie do końca lubiąca tego typu gatunki, ma ochotę sobie to jednak obejrzeć. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.