niedziela, 8 marca 2015

COŚ (The Thing, 1982, John Carpenter) - recenzja horroru sf: Tajemnicze złe z kosmosu


Nocny seans. Cofnę się pamięcią 10 lat do tyłu, kiedy to jeszcze jako dzieciak z ekscytacją korzystałem z nadarzającej się okazji do sobotniego nocnego czasu przed telewizorem. Ówcześnie z racji posiadania podstawowej ilości kanałów, możliwością akurat były filmy. Już od bardzo dawna lubiłem kino nastrojowe, niekoniecznie przepełnione dynamiczną akcją. Kino grozy spełnia więc te warunki, ponieważ w tym przypadku klimat jest nieziemski (a to określenie jest trafne co do fabuły tego filmu), a akcja skupia się na wywoływaniu zaskoczenia i poczucia zagrożenia. Od młodych lat nie miałem problemu z zapoznawaniem się z różną kinematografią, choć oczywiście wtedy całość polegała na zorganizowaniu sobie wolnego czasu. Dobre i takie początki, teraz na szczęście widzę i rozumiem więcej. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że ta produkcja jest godna nazwania go klasykiem. To pełne rozwiązań tamtych czasów kino łączące grozę z sciene fiction. Nie bez znaczenia jest tutaj dość minimalistyczna i groźna muzyka, która podkreśla duszny i klaustrofobiczny klimat miejsca akcji, czyli amerykańskiej stacji badawczej na Antarktydzie.

Naukowcy odkrywają coś, czego nie da się określić, a stanowi zagrożenie dla ich grupy, a nawet całej ludzkiej populacji. To "coś" pochodzi z kosmosu, a jego obecność datuje się na 100 tysięcy lat. Grupa Norwegów uwolniła od zamrożenia to "coś" i sama padła ofiarą. W stacji rozpoczyna się badanie oraz dramat w walce z obcym i z samym sobą.



Nie bez przyczyny wspomniałem o odległych już latach. Ten film zawsze robił na mnie spore wrażenie. Ten, kto nie oglądał niewspółczesnych horrorów, ten być może nie wie, jak wyglądają korzenie tego gatunku. To nie potoki lejącej się krwi, goniące potwory i zawrotna akcja, a umiejętność budowania atmosfery, która przeszywa od stóp do głów, pozostawiając właśnie grozę. I we mnie zawsze ją pozostawiała – przed nie znanym. Teraz, gdy jestem starszy pozostawia we mnie jeszcze strach przed śmiercią. Mocny. Także strach przed czymś, czego nie da się uniknąć – taki tragizm. Ten film nie odbijałby się w ten sposób na psychice, gdyby nie jego fabuła, której oczywiście nie zdradzę, bo inaczej bym "zaspojlerował". Ale ważnym czynnikiem jest sposób reżyserii filmu. Odległe od zbiorowiska ludzi i miejskiej cywilizacji miejsce, odcięte od pomocy, gdzie panuje temperatura -70 stopni, gdzie trwa burza śnieżna. Tajemnicze znalezisko i powolne rozprzestrzenianie się "choroby" oraz strachu przed nią wśród załogi wzmaga dramatyzm. Całość na końcu mocno zaskakuje, finał jest bezlitosny dla uczestników i niejednoznaczny.

Dawniej interesowałem się także produkcją. I tutaj jest ciekawa, bowiem nie dotyczy obsługi programów graficznych, ale oparta jest o plastykę i mechanikę. Tak bowiem kiedyś tworzono filmy. Z wielkim zainteresowaniem zaczytywałem się w artykuły wyjaśniające efekty specjalne filmu, które, jak na ówczesne czasy, były bardzo dopracowane i robiły wrażenie. Statek kosmiczny w kosmosie to nie wyrenderowany obiekt w programie, lecz realistyczny model, odpowiednio potem nagrany, dopracowany i zmontowany. Inne konstrukcje podczas filmu (jak przeobrażenia, potwory) były często efektami mechanicznymi i wcześniej przygotowanymi modelami. Ręce potrzebne do jednej ze scen wykonano z wosku, a skórę z żelu i gumy. Prace były ogromnie czasochłonne, wymagały talentu, pomysłu i cierpliwości.

Aktorstwo i zdjęcia bardzo dobre. Świetnie poprowadzona narracja filmu. Stopniowo, z wyczuciem, tam gdzie trzeba zwolnić, tam zwolniono, tam gdzie zaskoczyć i wywołać przerażanie, tak też było. Kurt Russell na zawsze kojarzyć będzie mi się z rolą w tym filmie (oraz z Ucieczką z Nowego Jorku). Postacie są z krwi i kości. Dzieło Johna Carpentera na stałe zapisało się w historii światowej kinematografii i słusznie. I pomimo tego, ile lat minęło od premiery, ten film nie potrzebuje żadnych ulepszeń i innowacji, bo nie na tym polega jego sukces. Nic dziwnego. Skoro zapadł mi dziesięć lat temu w pamięć i dotąd nie jestem na niego obojętny, to o czymś świadczy. Ktoś go widział, bardzo prawdopodobne. Może jak ja w dzieciństwie? Czuliście to?


Ocena:10/10


Warto być na bieżąco dzięki....

Warto zobaczyć również....


2 komentarze:

  1. Musze powiedzieć że BARDZO mnie zaciekawiłeś !
    Jestem fanką horrorów (mam ich już trochę na koncie) ale większość to te nowe... Chętnie obejrzę ten film w najbliższym czasie bo jestem ciekawa
    Dlatego że im nowszy oglądam horror, tym bardziej jestem rozczarowana :/ wszystkie są takie same i (jak dla mnie) mało straszne i przekombinowane...
    Więc z wielką chęcią sięgnę po coś starszego :) Dziękuję za recenzje i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Osobiście nie przepadam za horrorami, właściwie nigdy nie przepadałam... Ale potrafisz w taki sposób napisać recenzję danego filmu, że osoba, która nie jest kinomanem (czyt. ja), w dodatku jak wspomniałam - nie do końca lubiąca tego typu gatunki, ma ochotę sobie to jednak obejrzeć. :)
    Pozdrawiam,
    A.

    OdpowiedzUsuń